sobota, 1 lutego 2014

Prolog

Darling, darling

     Nasze życie zaskakuje nas na każdym kroku. Raz jesteśmy u szczytu, a raz na dnie. Nie jest jednak ważne to czy spadliśmy na dno często. Liczy się to czy pomimo upadku możemy się podnieść i wrócić na szczyt. To świadczy o naszym charakterze. To pokazuje jakimi ludźmi jesteśmy.
     Mijając w parku staruszkę, która siedzi zgarbiona na ławce co myślisz? Jak to jej dobrze, że już nie musi chodzić do szkoły czy pracy? Może ona ma znacznie gorzej? Jej mąż umarł, dzieci nie utrzymują z nią kontaktu, a ona sama ledwo żyje przez chorobę, która powoli ją zabija. 
     Naprawdę jej zazdrościsz? 

     
     Siedząca na dachu jednego z apartamentowców, Deleine Bradwood odłożyła na bok gitarę i spuściła nogi w dół. Często można było znaleźć ją właśnie w takich miejscach. W odosobnionych miejscach. Była z natury osobą spokojną, ale w sercu miała wolę walki i odwagę jakiej nie powstydziłby się niejeden żołnierz. Mimo swojego roztrzepania zawsze potrafiła wszędzie zdążyć. Zawsze potrafiła pomóc i doradzić. Często nadstawiała innych ponad siebie. Mówiono jej, że kiedyś ją to zgubi, jednak zbywała ich uśmiechem.
     Tom westchnął i zamknął cicho metalowe drzwi. On sam już przyzwyczaił się do tego, że Deleine jest stworzeniem nocnym. Po jakimś czasie przyzwyczaił się do tego. Nie prędko, ale przyzwyczaił. Przysiadł obok niej i spojrzał na rozświetlony Londyn, który stał się ich domem. Pamiętał jak Deleine kłóciła się z właścicielem apartamentu o dach budynku. Była nieustępliwa, aż wreszcie mężczyzna się poddał i wraz z kluczami od mieszkania dał im jeszcze klucze na dach.
     - Sądzisz, że ci wszyscy ludzie mają jakiś cel w życiu? - zapytała nagle nie swoim głosem, zapatrzona w światła miasta.
     Czy mają jakiś cel w życiu? powtórzył w myślach pytanie. Deleine stanowiła dla niego zagadkę, która z dnia na dziej stawała się coraz trudniejsza i bardziej zagmatwana niż na początku. Często potrafiła swoimi słowami zbić go z tropu i skłonić do głębszych przemyśleń. 
     - Każdy ma w życiu jakiś cel. - odparł po chwili zamyślenia. - Możemy tego nie wiedzieć, ale każdy jakiś ma. Nawet nienarodzone dziecko. 
     - Czy ten cel można zmienić?
     - Jeśli jest dobrze tak jak jest to po co cokolwiek zmieniać? - zapytał, odwracając się w jej stronę. 
     Deleine wzruszyła tylko ramionami i zamknęła oczy. Często miała wrażenie, że w jej życiu nie stało się wiele rzeczy. Chciała jeszcze tak dużo zrobić, tak wiele zobaczyć, a miała tak mało czasu. Starała się robić wszystko jak najlepiej by nie tracić czasu na poprawki, ale gdzieś musiała się potknąć i o czymś zapomniała.
     - Wydaje mi się... - zaczęła powoli, lekko drżącym głosem co było do niej niepodobne. Tom natychmiast ściągnął brwi i przyjrzał się jej podejrzliwie. Musiał być czujny. - Że coś straciłam. Że o czymś zapomniałam i teraz nie mogę już tego cofnąć. 
     - Nie tylko ty masz takie wrażenie. Masa ludzi na świecie często zapomina najważniejszych rzeczy. Wspomnień, ludzi.
     - To nie to. - pokręciła przecząco głową. - Czuję jakbym miała coś zrobić z kimś kogo straciłam. 
     Tom westchnął. Zmierzali do tematu, który w rodzinie Bradwood był tematem tabu. Doskonale wiedział czego tak bardzo brakuje Deleine. Ojca. Grace Bradwood była zaledwie dziewiętnastolatką kiedy zaszła w ciąże. Ojciec Deleine zaczynał wtedy karierę i nawet nie wiedział o istnieniu swojej córki. Nikt poza samą Grace nie wiedział kim jest, a ona strzegła sekretu niczym cerber. Opowiadała wielokrotnie tę samą historię, ale zarówno brat jak i siostry Grace nie wiedzieli kto to. Gdy byli na wakacjach na Long Island Deleine zakradła się na strych kamienicy i szukała czegoś, ale jedyne co znalazła to stara, niewielka skrzyneczka, której zabezpieczenia wskazywały na cenną zawartość. Tego dnia zniknął i klucz na strych i skrzynka.
     - Deleine... - zaczął powoli.
     - Nie. - zaprzeczyła natychmiastowo, wiedząc o co chodzi. - Nie chodzi o mojego ojca. 
     - Właśnie, że chodzi. Deleine żadne dziecko nie zasługuje na życie bez ojca. - powiedział, zauważając łzy zbierające się w oczach Deleine. - Twoja mama musi wreszcie powiedzieć prawdę. Nie może tego ukrywać jak tajemnicę rządową. 
     Deleine odwróciła głowę i pociągnęła nosem. Wiedziała, że Tom ma rację, ale głośno nigdy tego nie przyzna. Lata temu postanowiła, że nie będzie drążyć tematu. Niestety z roku na rok rosło pragnienie poznania prawdy. Dusiła je w sobie jak najmocniej by nie wróciło, ale nadzieja matką głupich. Za każdym razem wracało i to z podwójną siłą.
     - Ja nie chcę. - powiedziała płaczliwym tonem. Po policzkach spłynęły jej łzy. - Nie chcę wiedzieć, ale niewiedza jest dla mnie jak nóż. Z czasem wbija się coraz głębiej i rani coraz mocniej.
     - Deleine. - westchnął ciężko, widząc łzy na jej twarzy. Była jego żoną. Przysięgali przed Bogiem, że będą sobie pomagać i się wspierać. - Wybacz, że to mówię, ale powinnaś przestać się mazać i pójść do Grace. - podniosła na niego załzawione oczy i zamrugała. - Dowiedz się wreszcie prawdy. - nalegał.
     - Nie. - zaprzeczyła gwałtownie, zrywając się do pionu. Zabrała gitarę i skierowała się do zejścia z dachu. - Zrozum, że to boli. On nas zostawił.
     - Może nie wiedział. - podszedł do niej i odebrał jej instrument, odłożył go na ziemię, opierając go częściowo o ścianę. Przyciągnął ją do siebie i otoczył ramionami, układając swój podbródek na jej głowie. - Znasz swoją mamę. Istnieje szansa, że on nawet nie wiedział, że ona była w ciąży. Odsuwasz od siebie tę myśl, a nie powinnaś. Powinnaś wziąć pod uwagę wszystkie opcje. 
     - Wiem. - westchnęła odsuwając się kawałek od niego. - Jakoś tak było wygodniej. - uśmiechnęła się smutno i otarła wierzchem dłoni policzki. Roześmiała się cicho i krótko i podniosła gitarę. - Zrobiło się zimno, a ja jutro jadę do studia. 
     - Pamiętasz, że muszę pojutrze wyjechać? - zapytał, spoglądając w ciemne oczy Deleine. Kiwnęła tylko głową. - Wiesz, że nie chcę, ale podpisałem papiery.
     - Nie... Nie jestem zła. Przyzwyczaiłam się. - wzruszyła ramionami. - Lepiej już chodźmy.

     Deleine ściągnęła okulary przeciwsłoneczne i zerknęła na zegarek na jej prawym nadgarstku. 11:23. Doskonale znała przyjaciółkę i jej nawyk do spóźniania się, dlatego nie zrobiło to na niej wielkiego wrażenia. 
     Poznała Natalie już osiemnaście lat temu, ale ich kontakt się zerwał i dopiero podczas kręcenia filmu Thor, spotkały się ponownie. Deleine robiła sobie wtedy krótkie przerwy w trasie i wpadała na plan, odwiedzając Toma i przy okazji Natalie. Sama często tęskniła do bycia po drugiej stronie kamery, ale nie miała ostatnio ani czasu, ani planów do zagrania w jakimkolwiek filmie. 
     - Przepraszam... Za spóźnienie. - odwróciła się i zauważyła brunetkę, która z torbą przewieszoną przez ramię stała naprzeciw niej i próbowała złapać oddech. - Lekko zaspałam. - wyjaśniła.
     - Nate. - Deleine pokręciła głową z uśmiechem. Jakże jej brakowało tej zwariowanej kobiety. 
     - Oj przepraszam. - Portman wywróciła oczami i przytuliła blondynkę. - A teraz opowiadaj. 
     - Doskonale wiesz, że nie ma o czym. - odpowiedziała, kiedy ruszyły wzdłuż ulicy, mijając po drodze kawiarnie zapełnione studentami i uczniami, którzy zdecydowali nie pójść na zajęcia. - Nic się nie zmieniło od czasu naszego ostatniego spotkania.
     - A już sądziłam, że nadeszły jakieś... - spojrzała wymownie na Deleine. - Zmiany. 
     Deleine wywróciła oczami. Wiedziała, że Natalie od czasu dorobienia się własnego dziecka we wszystkich swoich znajomych dostrzegała nowych rodziców. Niektórym to nie przeszkadzało, natomiast innym w tym Deleine, zaczynało się robić już niedobrze na dźwięk tak dobrze znanego tonu. Aktorka nie dostrzegała w innych wyraźnej niechęci do założenia rodziny i świergotała na lewo i prawo jak to cudownie jest być rodzicem.
     - Rozmawiałyśmy o tym, zgadza się? Ja i Tom nie planujemy dziecka. Oboje ciągle żyjemy w rozjazdach. Ja jeżdżę w trasy, on na plan. Dziecko stałoby się dodatkowym ciężarem i któreś z nas musiałoby zrezygnować z pracy, zapewne ja.
     - Nie rozumiem cię. - westchnęła Natalie. - Ostatnio dobrze dogadywałaś się z Alephem. 
     - Z cudzymi dziećmi potrafię się dogadać. Przecież Tiffany ma dwójkę, a ja jestem ich ulubioną ciocią. Oven i Lucy to trudniejsza sprawa, bo są za mali by zrozumieć dlaczego ciocia Deleine cały czas wyjeżdża. Charakter musiały odziedziczyć po Patryku. On zawsze twierdził, że jest moim obrońcą, mimo tego, że był młodszy o pięć lat.
     - To właśnie jest rodzina. - powiedziała Natalie, kiedy weszły do jednego z parków. - Twoja mama poradziła sobie z waszą trójką. Pomimo tego, że Tiffany zachowuje się czasami jak nastolatka, a Patrick jak nadopiekuńczy ojciec. 
     - Najwidoczniej tylko ja byłam normalna w tej rodzinie. - wzruszyła ramionami. Rozejrzała się dookoła szukając śladu jakiegoś natrętnego reportera, ale na szczęście zauważyła tylko kilkoro dzieci i parę staruszków. 
     - Nie okłamuj samej siebie. Żyjesz w kokonie Deleine. Kokonie do którego nikt nie może się dostać. Tom zamartwia się o ciebie na okrągło. Twoja mama miała już raz depresje kiedy nie wyszłaś prawie przez miesiąc z mieszkania. Ukrywasz coś w sobie i to cię kiedyś wykończy. - Portman była jedną z najbardziej elokwentnych osób jakie znała. Nie mogła się jej dziwić, że tak łatwo potrafi rozszyfrować człowieka, przecież skończyła psychologię na Harvardzie. - Musisz się otworzyć na ludzi.
     - Ale nie chcę jasne? 
     Natalie otworzyła usta chcąc coś jeszcze powiedzieć, ale zamknęła je i zrezygnowana pokręciła głową. Ludzie byli dla niej zagadkami, które po jakimś czasie się rozwiązywały, ale byli i ludzie, którzy stanowili kod enigmy. Nie do rozszyfrowania. Jednym z takich ludzi była właśnie Deleine. 
     - Nie będę cię do niczego zmuszać. - powiedziała neutralnie, starając się uspokoić Deleine. - Ale krzywdząc samą siebie krzywdzisz i innych, swoich bliskich. - położyła jej dłoń na ramieniu. Deleine odwróciła głowę w jej stronę i dostrzegła nikły uśmiech na twarzy Natalie. Kiwnęła tylko głową i spojrzała w niebo. Mogła się spodziewać, że ładna pogoda nie pozostanie w Londynie na długo.
     - Lepiej chodźmy. Zaraz się rozpada. 
     Wiedziała, że na razie ten temat nie zostanie poruszony przez nikogo. Problem polegał na tym, że przez wczorajszą rozmowę z Tomem zaczęła się zastanawiać czy nie pójść do matki i zapytać o swojego biologicznego ojca. Henry Wilson był świetnym ojcem i Deleine nie miała mu nic do zarzucenia, ale jednak nie był jej biologicznym ojcem. Wychował ją i pokochał jak własną córkę, ona czuła do niego to samo, ale nie mogła się przemóc by powiedzieć do niego tato. Zawsze mówiła Henry i jemu to odpowiadało, chociaż dostrzegała w jego oczach błysk rozczarowania, że znów nie powiedziała tak ważnego słowa.